Książkę opublikowała łódzka Kwadratura, inaugurując w ten sposób drugą serię, tym razem (a dla mnie – na szczęście) nie w formacie kwadratowym. Kwadratura to w skrócie Piotr Grobliński, poeta i dziennikarz, silnie związany z Łodzią. Słynie z braku telefonu komórkowego, więc nasze prace nad ostatecznym kształtem zbioru wierszy miały charakter bardzo ludzki – spotykaliśmy się bezpośrednio, w Łódzkim Domu Kultury, w którego strukturach rezyduje Piotr-Kwadratura. Dogadaliśmy się nadspodziewanie szybko i konkretnie.
Piotrowi Groblińskiemu nie brakuje poczucia humoru, toteż na stronie redakcyjnej książki postanowił wystąpić pod pseudonimem XX. Niemniej został wcześniej uświadomiony, że przy każdej okazji będę o nim w kontekście tej publikacji wspominał. W końcu nadał jej odpowiedni kształt i doprowadził do jej wydania, nie ingerując w warstwę treściową i światopoglądową, a jedynie zwracając moją uwagę na zdania i wersy zbyt hermetyczne, zwyczajnie rozmyte lub przeszarżowane (do tej ostatniej aktywności najbardziej skłonni są właśnie młodzi pisarze na dorobku, dlatego tym bardziej jestem mu wdzięczny za czujność). Ponadto to on odpowiada za kształt tytułu: to on zastąpił wszechobecny kurwidołek niepowtarzalnymi Kurwidołami, położonymi najprawdopodobniej w okolicach stolicy, blisko Warszawskich Słoików.
Dlatego, Piotrek, redaktorze, dziękuję ci bardzo! Trzymaj się mocno i nie daj zapędzić frazom w kozi róg, choćby wymagały od odbiorcy zredefiniowania wykorzystywanego w obcowaniu z lekturą poziomu tolerancji światopoglądowej i obyczajowej. Za wykonaną pracę powinieneś otrzymać jeszcze bardziej szlachecki i szlachetny tytuł.
Podziękowania należą się również drugiemu Piotrowi (czy to znak, podwójna opoka?) – Gajdzie, który czuwał nad wyborem tekstów i opatrzył całość sznytami ostatecznej korekty. I jeszcze wszystko się zgrało liczbowo (choć to zasługa pierwszego Piotra) – pięćdziesiąt wierszy na twoje pięćdziesiąte urodziny, najmłodszy poeto z rocznika! Zresztą niedługo, nakładem Domu Literatury w Łodzi i Stowarzyszenia Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, jako siódma pozycja w serii „Białe kruki, czarne owce”, ukaże się nowy tom poety z Tomaszowa Mazowieckiego pod tytułem Śruba Archimedesa. Zapowiedź musi być długa, by dorównać jeszcze dłuższym zdaniom z wierszy Piotra, które od razu wysyłają czytelnika na pełną wannę, jednocześnie wypychając z łazienki, podczas gdy moje frazy grzecznie chlapią się w kałużach pod blokiem (tekstu).
W życiu codziennym, zwłaszcza gdy w grę wchodzi podobna sportowa aktywność, zwykle obowiązuje zasada „bij mistrza”. I już chciałem napisać, złośliwie i z przekąsem: „Ta książka powstała bez udziału Przemysława Owczarka”. Podczas gdy przez ręce Przemka, jak głosi modna i złośliwa, ale mająca niewiele wspólnego ze stanem faktycznym plotka, przechodzi rocznie około dwustu tysięcy wierszy, z których połowę mistrz pisze od nowa, publikując pod pseudonimami łudząco przypominającymi imiona i nazwiska współczesnych poetów. Ale nie mogę tego zrobić, z dwóch prozaicznych (sic!) powodów. Po pierwsze, Przemek zasugerował kilka drobnych zmian: myślicie, że tak łatwo ukryć przed nim wydruk projektu książki? Zawsze czyha gdzieś w cieniu, z ołówkiem lub długopisem. I ma racje, z których pewna część okazuje się twoimi racjami (więcej, pewnie, w jubileuszowym tomie na siedemdziesięciopięciolecie prasowego debiutu Owczarka). Po drugie, po tylu latach przyjaźni i współpracy (kolejność przypadkowa) pewne metody i techniki redakcji po prostu weszły mi w krew, więc nie zamierzam się od nich uwalniać, zwłaszcza że często wydaje mi się, że należą tylko do mnie. Dzięki, Przemku Owczarku, hermeneuto w przestrzeni Hermesa wśród gwiazd. Wybaczcie, hermetyzm w takich sytuacjach jest wręcz nieunikniony.
Pierwszą stronę okładki zdobi portret kur, ale tak zwanych kur umownych, bardzo postmodernistycznych, w ruchu, a jednocześnie jakby podczas samostanowienia się, a może już unieważniania (ponowoczesność każe mi wyzbyć się wszelkiej pewności w kontekście zmienności i płynności serwowanych jaźni i nad-jaźni obrazów). Nie miałem na to wpływu, ale jestem wdzięczny i już zbudowałem ich portrety pamięciowe i charakterologiczne. Dziękuję autorce okładki, Justynie Purczyńskiej-Zieleniewskiej, za niepoważne, więc zdrowe podejście do tematu. Kura to tutaj taka jednostka, która straciła „wu” w kontaktach z naturą, błąd w prywatnym alfabecie.
Oczywiście, jestem narcyzem (jak można pisać, nie będąc?), ale stopień pisma w imieniu i nazwisku to raczej próba odwrócenia uwagi od tytułu, a nie moja amerykanizacja i próba zdominowania czytelnictwa wśród słabo widzących. Doceniam o tyle, o ile tytuł daje się czytać.
Na czwartej stronie okładki znalazł się blurb Moniki Brągiel, w środku dodatkowo głosy Marii Magdaleny Beszterdy, Moniki Glosowitz, Karoliny Sałdeckiej i Mai Staśko. Co ciekawe i również dla mnie ważne – nie wszystkie entuzjastyczne; jest więc pewne spektrum szczerych opinii, a nie chór klakierek o miękkiej sierści. Szacunek! I dygresja osobista: właśnie za to cię, Krytyku na Ka, Towarzyszący Wszystkim, kocham i nienawidzę, gdy tak sprawnie lawirujesz między pozornym głaskaniem a pozornym gnębieniem, jak szorstkowłosy jamnik pod wiatr.
Więcej szczegółów – w zapowiedziach Piotra Gajdy na blogu Hostel (http://www.pgajda.blogspot.com/2016/04/nowy-tom-poetycki-rafaa-gawina.html) i (prawie na pewno) Piotra Groblińskiego w e-Kalejdoskopie (http://e-kalejdoskop.pl/nowa-ksiazka-rafaa-gawina.aspx), którzy, refleksyjnie i z refleksem, nie pozwolili mi zacząć o książce jako pierwszemu. Na domiar dobrego zdradzając kilka wstydliwych drobiazgów, jakie skromnie miałem pominąć.
W kontaktach z czytelnikiem nieśrodowiskowym zawsze pada pytanie o treść. Pada dosłownie i w przenośni. I wtedy zwykle autor tekstów, w których jakąś funkcję pełni metafora, odpowiada, że nie jemu to oceniać, że to zależy, od czytelnika i innych okoliczności przyrody, prawdy czasu i prawdy ekranu oraz diety i ostatnio zaliczonych kobiet i manifestacji. To jednak łatwizna. Piotr Grobliński wymienia wprost tematy i nie mogę się nie zgodzić. Jednak odpowiedź jest łatwiejsza i szersza (na tyle, na ile wciąż rosnę, w takim właśnie kierunku): ta książka jest o mnie. Każdy pisze książki o sobie, a jeśli udaje, że tego nie robi, ucieka lub odbija się od siebie, to znaczy, że tym bardziej pisze o sobie, tylko że o pewnym „ja” wyobrażonym, „ja”, jakim chciałby być (hojnie) obdarzony, ale czasem nawet nie starcza mu odwagi, by się do tego przyznać. Nawet Beckett, Borges i Pessoa pisali o sobie, pozornie o sobie nie pisząc. Już nie wspominając o Andrzeju Sosnowskim czy Przemysławie Owczarku, Piotrze Groblińskim i Piotrze Gajdzie, a także Janie Pawle II.
Samą książkę można zamówić między innymi bezpośrednio u mnie ([email protected] lub w każdy inny skuteczny sposób). Niewtajemniczonym przypominam świętą zasadę Artura Burszty z Biura Literackiego (którą, co prawda, kilka razy złamał, ale nie rozdrabniajmy się w wyjątkach i problemach przestrzeni magazynowej): „Rozdawanie książek to największy grzech”. Mam problem z pojęciem „grzechu”, ale w miarę rozumiem pojęcie „książki”. Dlatego zapraszam wprost: kupujcie, bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, a jak wam nie pójdzie na zdrowie, tylko na chorobę, to najlepiej taką, która daje do myślenia i ma coś wspólnego z Weną (przez wielkie „Wu”), a nie wenerą. Wesołego jajka! Koniec lansu. Amen.
***
PS: A jeśli z jakichś tajemniczych i nieuzasadnionych powodów poszukujecie jeszcze arkusza Przymiarki czy książki Wycieczki osobiste / Code of Change, to z równie tajemniczych i nieuzasadnionych powodów są wciąż dostępne, i to na papierze, tyle że ja nie mam z tym nic wspólnego.